Wyprawa do doliny rzeki Omo, na granicy Etiopii, Sudanu Południowego i Kenii to podróż w czasie do kolebki rodzaju ludzkiego, odniosłem wrażenie, że to skansen plemion pasterzy i koczowników. Ale czy mam prawo tak oceniać jak żyją inni ludzie? Z dala od cywilizacji, poza głównymi szlakami handlowymi w zapomnianej części Afryki przetrwały małe społeczności, które żyją według zasad i na sposób niezmieniony od tysięcy lat. Jest rok 2019, sytuacja polityczna w kraju jest stabilna, więc nie ma dużego zagrożenia dla turystów z Europy. Podróżujemy w asyście kierowcy naszej nieco “zmęczonej” Toyoty Land Cruiser 120. Podróż z Addis Abeba, stolicy Etiopii do miasteczka Jinka z noclegiem w ulokowanej nad wielkim rowem afrykańskim miejscowości Arba Minch trwa dwa dni. Tak zaczyna się spotkanie z plemieniem Mursi – wojownikami z doliny rzeki omo.
Odwiedziny wioski plemienia Mursi jest jednym z głównych punktów wyjazdów turystycznych na południe Etiopii, nasz cel podróży. Po bardzo skromnym śniadaniu, około dziewiątej rano wyjeżdżamy z Jinka Resort, Resort? hmm… Hotel to duże słowo, pokoje w domkach ze stalowymi oknami, czasami była woda, jak ktoś dobrze trafił nawet ciepła. My mieliśmy zimną, ale co tam, Afryka. Z drugiej strony jak porównamy Jinka Resort z biednymi domami z blachy to jednak mamy luksus. Nasz przewodnik wielokrotnie powtarza, że to najlepsza lokalizacja w mieście, które jest idealną bazą wypadową do parku narodowego zamieszkanego przez plemię Mursi.
W miejscowym sklepie kierowcy kupują dla nas wodę na cały dzień. Litr wody na pasażera, który należy wypić. Palące słońce, sucho, dużo kurzu, w takich warunkach łatwo się odwodnić. Wyruszamy na południe do Parku Narodowego Mago, terenów zamieszkałych przez plemię Mursi. Jest jeszcze rano, ale słońce świeci już całkiem mocno i robi ciepło. Ponad dwie godziny powoli jedziemy szutrową drogą podziwiając górzyste widoki i obserwując najmniejsze na świecie antylopy – Dig -Digi.
Wjazd do parku i jego symboliczna brama nie robią na nas większego wrażenie. Turysta musi się uważnie wczytać w bardzo ważną informację, a mianowicie: poruszanie się po terenie parku jest możliwe tylko w asyście uzbrojonych skautów, ochroniarzy, przewodników. Ciężko stwierdzić kim są i jednoznacznie nazwać tych uzbrojonych w karabiny i dzidy mężczyzn, ale są oni w tym miejscu wymagani przez lokalne władze i bez nich nie moglibyśmy wjechać do parku. Dlaczego? Plemię Mursi (z ludu Suri) jest uważane za jedno z najbardziej agresywnych plemion południa Etiopii.
Wioski plemienia Mursi różnią się od wiosek innych plemion. Wydają się być tymczasowe, niedbale zrobione. Chaty, a może raczej szałasy zrobione są z traw i mają bardzo małe wejścia. Przed chatami ognisko i wszędzie obserwujemy porozrzucane śmieci. Ale póki co widzimy to wszystko z samochodów, nasi kierowcy proszą, aby nie wysiadać do czasu jak lokalny przewodnik wynegocjuje cenę i zasady wizyty w wiosce.
Spotkanie z Mursi
Zasady wizyty i to komu się zapłaci jest bardzo ważne. Przewodnik, który mówi zarówno w języku amharskim i języku plemienia Mursi negocjuje i płaci starszyźnie uzgodnioną kwotę za naszą wizytę. Wraca do nas i dopiero wtedy możemy wysiadać. Zasady fotografowania zostały również dla nas ustalone: 200 birrów (około 30 zł) za aparat, telefon to także aparat :). Po zapłaceniu dodatkowo tej kwoty z własnych pieniędzy, ruszamy do wioski.
Wraz z pojawieniem się naszej grupy w wiosce z chat wychodzą kobiety, dzieci zainteresowane przybyciem samochodów obserwowały nas z ukrycia już wcześniej. Zostajemy otoczeni przez kobiety, które zaczynają realizować swoje podstawowe zadanie. Każda z nich ma gliniane krążki, które turysta powinien, wręcz musi zakupić. Najlepszym sposobem na pozbycie się natarczywych sprzedawczyń jest zakup jednego takiego przedmiotu (koszt od 50 do 100 birrów) i pokazywanie z uśmiechem, że już mam i więcej nie potrzebuję.
krążki w ustach kobiet plemienia Mursi
A co to są te krążki? Kobiety plemienia Mursi mają rozcięte wargi i wkładają sobie w to rozcięcie krążki. Proces zaczyna się jak dziewczynka ma pięć lat, od przebicia ust i małego kijka, po czym coraz to większy, większy, aż na końcu talerzyki o średnicy ponad 10 cm. Dlaczego? to pytanie jest na ustach każdego z nas. Na podstawie relacji naszego lokalnego przewodnika powody mogą być dwa: (1) dla urody, z gustami się nie dyskutuje; (2) dla bezpieczeństwa, tak oszpecone kobiety nie były interesujące dla handlarzy niewolników i wojowników z innych plemion. Fakt, że Mursi wiecznie z kimś wojowali skłania nas ku tej drugiej teorii.
zdjęcia w wiosce Mursi
Zrobienie zdjęć w wiosce Mursi, ciekawych portretów w samo południe to trudna sprawa. Równikowe słońce ostro rzuca cienie na twarzach, cały czas ktoś nas łapie za rękę i chce zainteresować czymś do sprzedaży. Dodatkowo nasi gospodarze wcale nie są zainteresowani pozowaniem do zdjęć, interesuje ich tylko handel. Wokół nas biegały małe dzieci, one chyba najbardziej były zainteresowane białymi turystami. Szybko nawiązywały kontakt i pokazywały swoje zabawki: pustą butelkę po wodzie, zatyczkę długopisu. Czasami speszone biegły i chowały się do chaty, aby za chwilę znowu podbiec z powrotem i obejrzeć swoje zdjęcie na ekranie LCD aparatu fotograficznego
coś przemija w dolinie rzeki Omo
Poniższe zdjęcie jest moim ulubionym, oddaje to nieopisane napięcie w wymianie spojrzeń pomiędzy ludźmi z kompletnie innych kultur. Trochę smutne, ale waleczne. A ta łza, niech każdy ją przeczyta na własny sposób. Może to jest łza ostatniego pokolenia Mursi urodzonego w “starym świecie”. Turyści, dostęp do telefonu komórkowego, nowa droga, to wszystko zmienia Dolinę Rzeki Omo w komercyjny skansen.